piątek, 5 grudnia 2025 08:55
Reklama
Autorka powieści obyczajowej „Zatoka” opowiada o miłości do Lublina, roli codziennych obserwacji w tworzeniu fikcji literackiej i o tym, dlaczego w jej książkach dobro zawsze wygrywa z cynizmem.

O pisaniu, które przywraca wiarę w dobro - rozmowa z Agnieszką Wolińską-Wójtowicz

Lublinianka z urodzenia i zamiłowania, historyk sztuki, dziennikarka i recenzentka – Agnieszka Wolińska-Wójtowicz w rozmowie opowiada o kulisach powstawania drugiej części „Zatoki”, najnowszej powieści wydanej przez Novae Res. Mówi o tym, jak lokalny koloryt Lubelszczyzny staje się tłem dla uniwersalnych emocji, jak dziennikarska czujność pomaga w tworzeniu wiarygodnych postaci i dlaczego warto pisać o świecie, w którym dobro wciąż ma głos.
O pisaniu, które przywraca wiarę w dobro - rozmowa z Agnieszką Wolińską-Wójtowicz

Źródło: Agnieszka Wolińska-Wójtowicz

- W Pani twórczości, m.in. w powieści „Zatoka”, Lublin i Lubelszczyzna pojawiają się jako tło lub inspiracja. Jak wygląda proces „przenoszenia” lokalnego kontekstu do opowieści i jakie wyzwania się z tym wiążą?
 

- Jestem lublinianką z urodzenia i chyba też z „zamiłowania”😊. Moje dzieciństwo to częste wędrówki z babcią, też lublinianką, po zakamarkach Starego Miasta i centrum Lublina – dominikanie, katedra, ale też teatr Andersena, panorama z Wieży Trynitarskiej i… najlepsze rurki z kremem w mieście, które były zwykle kupowane przed powrotem do domu. Szczególny sentyment mam do wzgórza Czwartek i małego kościółka św. Mikołaja, bo tam przyjmowałam I Komunię świętą, jako że moje osiedle należało wówczas do tej rozległej parafii. Tam jest też, słynący łaskami, cenny obraz i ołtarz św. Walentego, który w ostatnich dekadach zajmuje topowe miejsce wśród świętych. Chciałam tę informację przemycić w tekście, bo jest ona za mało rozpowszechniona nawet wśród lublinian. Jestem historykiem sztuki, więc musiałam opisać kilka najciekawszych miejsc lubelskiego szlaku lub choćby tylko o nich wspomnieć. Szczególnym miejscem jest też dla mnie archikatedra lubelska, dlatego to ona pojawia się w pierwszej części cyklu, a w drugiej powraca.
To tu jest zawiązanie właściwej akcji, dodam, że dość gwałtowne, i stąd główna bohaterka ucieka aż nad polskie morze czyli około 600 kilometrów. Pierwotnie miejscem początku fabuły miało być inne miasto, ale potem sentyment (ach to moje zamiłowanie do Lublina!) i chęć rzetelnego naszkicowania miejsca, zwyciężyły. W drugiej części powieści postanowiłam właśnie pokazać więcej mojego miasta i w tym celu bohaterka musiała tu powrócić. Ale, aby powrócić, musiała mieć bardzo ważny powód i taki powód jej znalazłam. Żeby było wiarygodnie, najpierw sama raz jeszcze przeszłam się szlakiem, który miała przejść bohaterka i nawet sprowokowałam niektóre z sytuacji książkowych. Nie będę mówić, które, ale zapewne czytelnicy się domyślą.:) Dlatego kilka postaci mieszkańców jest ukazanych w krzywym zwierciadle, a nawet z lekką złośliwością, ale ta złośliwość nie dotyczy absolutnie Lublina! Poza tym, moje miasto tak rzadko jest bohaterem książek czy filmów, a przecież na to zasługuje. Jak mogłam mu tego odmówić?:)
 

-Jako dziennikarka i recenzentka ma Pani wyjątkową perspektywę obserwatorki rzeczywistości. W jaki sposób doświadczenie z pracy w mediach wpływa na Pani pisanie fikcji literackiej?
 

- Rzeczywiście, w mojej pracy potrzebne jest czujne oko i ucho, niezależnie od tego o czym się pisze. Czasem potrzeba więcej wiedzy merytorycznej, a czasem więcej obserwacji życia. To zależy do poruszanego tematu i jego „ciężkości”. Opowiem anegdotę. Kiedy bywam w miejscu publicznym z moja rodzinką, czy to w kawiarni, czy na plaży, czy na wycieczce, czy w centrum handlowym, łapię się na tym, że wsłuchuję się w rozmowy ludzkie, przypatruję się emocjom i reakcjom. Moje córki czasem mówią z zażenowaniem – Mamo, znowu podsłuchujesz ludzi! Ale ja naprawdę nie podsłuchuję w tym negatywnym znaczeniu! Ja zbieram materiały! Zapominam twarze, zapominam osoby, ale zostaje samo sedno obserwacji, które potem mogę wykorzystać w felietonie. Niejednokrotnie nawet nie widzę osób, które rozmawiają. Wręcz przymykam oczy, żeby z poszanowaniem godności rozmówców, nie wchodzić w ich intymność, lecz zapisywać tylko ułamki dialogów, bez osobowych odniesień. 
Pamiętam np. taką sytuację, gdy miałam napisać tekst o tradycji wieńca adwentowego - czy wiemy, skąd się bierze, dlaczego akurat cztery świece etc. Wtedy w jednym z marketów usłyszałam parę, która szukała właśnie takiego gotowego wieńca. Przeglądali różne wzory, modele, wielkości, kształty i denerwowali się głośno.- Dlaczego wszystkie są takie ubogie, to znaczy tylko na cztery świece, a nie np. na  sześć czy osiem! Do nas by pasował większy! Co to za ograniczenia? Poszukajmy gdzie indziej To potem wykorzystałam jako humorystyczne wprowadzenie do historii adwentowego stroika😊. Również w moich książkach wykorzystałam ten dziennikarski nawyk obserwacji rzeczywistości.
 

-  W literaturze obyczajowej często mówi się o „lekkości pióra”, ale równie ważna jest wiarygodność bohaterów. Jak udaje się Pani łączyć atrakcyjność fabuły z głębszym przesłaniem emocjonalnym czy społecznym?

- Na ile atrakcyjna jest fabuła, to oceniają czytelnicy. Chociaż dla mnie jest ona atrakcyjna😊Po wydaniu pierwszej części miałam bardzo dużo pozytywnych, wręcz entuzjastycznych recenzji, ale były też takie, przy których popłynęły łzy zniechęcenia. Wiadomo, że de gustibus non est disputandum i dlatego można sięgnąć po inny rodzaj literatury, zamiast pisać -ale się wynudziłem, z trudem dotrwałem do końca To nie jest  rozpędzony samolot z którego nie można wysiąść po drodze. Jeśli coś mi się nie podoba, nie zmuszam się do czytania i już. No, chyba, że robi się to zawodowo. 
Moi bohaterowie mają swoje mocne pierwowzory, oczywiście nie są to odwzorowania 1:1, ale połączenie pewnych rysów osobowości i pewnych zasłyszanych, autentycznych historii, które mnie zainspirowały. 
Nie ukrywam, że jestem osobą wierzącą i że środowisko ludzi Kościoła jest mi bliskie. Nie chciałam jednak pisać o odrealnionych postaciach, które płyną metr nad ziemią, (bo takie osoby istnieją najczęściej tylko w wyobraźni) ale o normalnych ludziach, którzy w swoich wyborach kierują się pewnymi zasadami i wierzą, że Opatrzność istnieje. Bardzo dużo czytam i razi mnie, że ogromna ilość powieści przesycona jest wulgaryzmami, na siłę dodawanym scenami erotycznymi, które mają „uatrakcyjnić” fabułę. Nawet gdy wpisuje się w niektóre wyszukiwarki typ literatury „obyczajowa” to i tak dla pewności jest podpowiedź – „obyczajowa” czy „erotyczna”?. Nie mówię tu o powrocie do literatury dla szlachcianek sprzed ponad wieku, gdzie nawet opis nieśmiałego pocałunku czy dotknięcia dłoni był cenzurowany lub zamazywany tuszem przez nobliwe matki i wychowawczynie, ale chciałabym, aby moja powieść nie epatowała wulgaryzmem, by była lekka i przyjemna. Po prostu. Po latach pisania poważnych tekstów chciałam zanurzyć się w lekkość i przedstawić świat, który naprawdę  istnieje, tylko o nim zapominamy. Dlaczego? Bo dobro jest zawsze mniej widoczne. Chcę przekonać moich Czytelników do świata, w którym jest  dużo dobra, życzliwości i miłości.


 

-  Ma Pani bogate doświadczenie zawodowe: dziennikarstwo, recenzje, literatura piękna. Jakie umiejętności z wcześniejszych etapów kariery okazały się najcenniejsze w pracy pisarki?
 

- Poza nawykiem dość szybkiego pisania, bo czasem tekst jest potrzebny „na wczoraj”, najcenniejsze dla mnie doświadczenie to pisanie recenzji. Kiedy zasiadłam nad przenoszeniem na ekran komputera tego, co miałam naszkicowane w wyobraźni, niejeden raz pojawiał się w mojej głowie komunikat „kobieto, a pamiętasz jak nie podobało Ci się takie rozwiązanie u pana X? Ej, a pamiętasz, jak skreśliłaś taki akapit u pana Y? Na pewno przede mną jeszcze wiele recenzji, zanim dojdę do perfekcji😊. Inna sprawa, że moje recenzje zawsze były dość łagodne. Z zasady i zgodnie z wymogami, podpisywałam je nickiem czy, mówiąc inaczej, pseudonimem. Ale zawsze, w każdej książce czy tekście literackim starałam się znaleźć pozytywy i docenić czyjąś pracę. Najłatwiej jest skrytykować, a nawet hejtować. To ostatnio jest dość modne. Zdarza się, że ktoś jest abnegatem w pewnej dziedzinie i tę dziedzinę najmocniej hejtuje. Praca recenzentki uczy pokory.
 

- Patrząc szerzej – jak Pani zdaniem zmienia się dziś literatura obyczajowa? Czy czytelnicy wciąż szukają lokalnych opowieści i autentyczności, czy raczej uniwersalnych „globalnych” tematów?
 

- Jak już wspomniałam wcześniej, sporo czytam, zarówno zawodowo, jak i prywatnie, a często to się po prostu przenika. Obecnie jest tak ogromny wybór gatunków i typów powieści, że każdy znajduje coś dla siebie i to jest bardzo zróżnicowane. Ale wbrew obiegowym opiniom, ludzie czytają! Moim zdaniem powstaje teraz dużo thrillerów, powieści sensacyjnych, wiele tłumaczeń mrocznych kryminałów amerykańskich, skandynawskich i innych, bo chyba na taką literaturę jest największy popyt. Ale z drugiej strony, wydaje mi się też, że większość czytelników nie szuka poważnych globalnych tematów, bo poważne non- fiction rozgrywa się na naszych oczach. Wiedzę ogólną, czerpiemy obecnie najczęściej z portali i stron internetowych, a książka ma pełnić inną rolę. Owszem, jest wysublimowana grupa czytelników, która sięga tylko po tzw. literaturę wysoką, nagradzaną, czasem trudną, poruszającą poważne, najczęściej bolesne tematy, pozostałe książki nazywając „czytadłami”. Och, jak osobiście nie lubię tego określenia! Bo to właśnie owe „czytadła” są najczęściej kupowane i wypożyczane. Oczywiście, mam na myśli sprawdzoną literaturę uznanych autorów, zarówno polską, jak i obcojęzyczną. Ale z moich obserwacji wynika, że czytelnicy lubią sięgać po powieści osadzone w bliskiej perspektywie, w klimacie znanym i lubianym. Moim zdaniem literatura, tak zwane zwykłe czytanie ma relaksować, przenosić w lepszy świat, jednym słowem dawać odpoczynek skołatanym nerwom i duszy. Chciałabym , aby moje proste, ale pełne dobra i ciepła opowieści, pełniły taką właśnie rolę.

- Dziękuję za rozmowę.
 


Podziel się
Oceń

Komentarze