Lublin, wiosna 1947 roku. Miasto wciąż nosiło ślady wojennych ran, lecz życie powoli wracało na swoje tory. W ruinach i odbudowywanych kamienicach kryły się nowe historie, a stare tajemnice dopominały się o ujawnienie. To właśnie wtedy do miasta powrócił Julian Oczko, trzydziestodwuletni malarz, który lata wojny spędził w Paryżu. Uchodził za cudowne dziecko polskiej sztuki przedwojennej. Jego powrót wzbudził sensację w środowisku artystycznym Lublina.
Julian zamieszkał w starej kamienicy przy ulicy Narutowicza, którą odziedziczył po wuju. Wnętrze domu przypominało raczej muzeum niż mieszkanie — ściany zdobiły obrazy z przełomu wieków, popiersia, antyki, francuskie grafiki. W salonie urządził swoje atelier. Z początku widywano go rzadko, ale w czerwcu ogłosił wystawę swoich nowych obrazów. Wernisaż zaplanowano na 20 czerwca, w otwierającej się galerii przy Krakowskim Przedmieściu.
W przeddzień otwarcia wystawy, 19 czerwca, w godzinach popołudniowych doszło do zuchwałej kradzieży. Z domu Oczki zginęły cztery obrazy: dwa autorstwa samego Juliana i dwa stare dzieła, które odziedziczył po wuju. Wszystkie wisiały w salonie. Policję wezwał sam Oczko, kiedy po powrocie z obiadu u przyjaciela odkrył, że okno do ogrodu zostało wyważone.
Na miejsce przybył kapitan Andrzej Kruk z pobliskiego komisariatu MO, człowiek o twarzy pooranej bliznami i ciętym języku. Mimo surowego wyglądu był wytrawnym śledczym. Jeszcze przed wojną współpracował z komisarzem Maciejewskim. Po wojnie nie mogąc żyć bez pracy zdecydował się wstąpić, mimo krytyki ze strony bliskich, do Milicji Obywatelskiej. Obejrzał miejsce zdarzenia i skrupulatnie przesłuchał Oczkę.
— Czy ktoś, panie Julianie, wiedział o wartości tych obrazów? — zapytał.
— Tylko najbliżsi znajomi. No i oczywiście znawcy. Doktor Krajewski z uniwersytetu, oceniając je dwa tygodnie temu, powiedział, że jeden z nich może pochodzić ze szkoły Canaletta.
Kapitan Kruk zanotował to nazwisko. Tego samego dnia wieczorem odwiedził doktora Krajewskiego.
Krajewski mieszkał samotnie na poddaszu przy ulicy Zielonej. Był człowiekiem pedantycznym, z wyraźnym akcentem lwowskim. Zapewnił, że rzeczywiście oglądał obrazy Oczki.
— Z tego, co pamiętam, jeden z nich przedstawiał widok Warszawy z XVIII wieku. Mógł to być Canaletto albo jeden z jego uczniów. Dzieło niezwykle cenne. Ale wierzę, że Julian nie obnosił się z tym na lewo i prawo.
Następnego dnia Kruk przesłuchał gosposię Oczki, panią Michalinę. Kobieta zeznała, że kilka dni przed kradzieżą do domu przychodził nieznany mężczyzna.
— Powiedział, że przyszedł z ramami do obrazów. Julian często zamawia ramy u rzemieślników, więc nie podejrzewałam niczego.
— Jak wyglądał?
— Szczupły, z czarną brodą, miał walizkę i okulary. Nosił się jak artysta. Mówił elegancko.
Kruk natychmiast udał się do zakładu ramiarskiego przy ulicy Lubartowskiej. Właściciel, pan Blaufarb, przypomniał sobie klienta o takim wyglądzie.
— Tak, przyszedł tydzień temu. Pytał o stare ramy i zostawił wizytówkę. Nazwisko: Feliks Becker.
Kruk przeczesał kartoteki — nazwisko Becker było znane. Feliks Becker, przedwojenny marszand, podejrzewany o nielegalny handel dziełami sztuki. Ostatnio widziany w Krakowie. Pod fałszywymi nazwiskami pojawiał się na aukcjach.
Milicja zaczęła poszukiwania. Tymczasem wieczorem Kruk otrzymał telefon. Nieznany mężczyzna twierdził, że widział jeden z obrazów Oczki w oknie sklepu z antykami na Piłsudskiego. Kruk ruszył tam natychmiast. W witrynie wisiał portret kobiety — dokładnie taki sam, jak jeden z obrazów Oczki.
Właściciel sklepu, pan Herman, nie zaprzeczał.
— Obraz przyniosła mi kobieta. Młoda, w berecie, z teczką. Powiedziała, że to spadek po ciotce. Zapłaciłem jej czterysta złotych.
Na podstawie opisu sporządzono portret pamięciowy. Julian rozpoznał w kobiecie Zofię Kalicką, dawną studentkę ASP, z którą kiedyś był blisko. Twierdził jednak, że nie miał z nią kontaktu od powrotu z Francji.
Kruk postanowił zorganizować pułapkę. Rozpuścił plotkę, że odnaleziono dzieło Canaletta i zostanie ono wystawione na licytacji. Miejscem miała być zamknięta willa pod Nałęczowem.
21 czerwca wieczorem do willi przybyła kobieta w berecie. Milicja zatrzymała ją przy wejściu. Miała przy sobie klucz francuski, rękawiczki i notatnik z nazwiskami kolekcjonerów.
Była to Zofia Kalicka. Po kilku godzinach przyznała się do współpracy z Feliksem Beckerem. Spotkali się w Krakowie. On zapewnił ją, że obrazy zostaną bezpiecznie sprzedane za granicę. W zamian za udział miała dostać portret kobiety. To ona przekazała mu plan domu Oczki. Okno ogrodowe nie było zamknięte, wystarczyło podważyć zamek.
Beckera zatrzymano kilka dni później w pociągu do Wrocławia. W jego walizce znaleziono dwa pozostałe obrazy.
Julian Oczko nigdy już nie otworzył wystawy. Kradzież, zdrada i śledztwo pozostawiły na nim ślad. Wkrótce wyjechał do Gdańska, gdzie osiedlił się na stałe.
Kapitan Kruk został awansowany za rozwiązanie sprawy. Mówił potem:
— Zawsze ktoś wie więcej, niż mówi. Trzeba tylko wiedzieć, kiedy milczenie jest zbyt doskonałe.













Komentarze