piątek, 29 marca 2024 02:24
Reklama

Artur Barciś: Kocham Edith Piaf... i Lublin

Z Arturem Barcisiem, reżyserem spektaklu „Trzy razy Piaf” w Teatrze Muzycznym w Lublinie, rozmawialiśmy przed premierą spektaklu o niezwykłych zjawiskach w kulturze, odpowiedzialności reżysera i o tym, jak trzy aktorki wcielić w jedną wielką postać.
Artur Barciś: Kocham Edith Piaf... i Lublin

Autor: Dawid Jacewski / TM

„Trzy razy Piaf” to historia życia Edith Piaf, opowiedziana wyłącznie piosenkami francuskiej artystki. Trzy wcielenia Piaf – od młodej, śpiewającej na ulicach i w kawiarenkach Paryża dziewczyny, poprzez rozwijającą się piosenkarkę, której kariera i życie nabiera coraz większego tempa, po wielką gwiazdę, słynną i bogatą, ale schorowaną, zmęczoną życiem, alkoholem i nadużywaniem leków – odtwarzają trzy różne aktorki.

 

10 i 11 czerwca, ostatni raz w tym sezonie, Teatr Muzyczny w Lublinie zaprasza na spektakl „Trzy razy Piaf” w reżyserii Artura Barcisia. „Panorama” była na premierze w Lubelskim Parku Technologicznym. Wcześniej udało nam się porozmawiać z reżyserem...

 

 

Kocham Edith Piaf... i Lublin

 

 

Znany jest Pan głównie jako znakomity aktor. Tymczasem jest Pan również doskonałym reżyserem, co lubelscy widzowie będą mogli potwierdzić już przy okazji najbliższej premiery w Teatrze Muzycznym. Scenariusz „Trzy razy Piaf” to także Pana dzieło. Skąd się wziął pomysł?

 

Muszę wyznać, że od bardzo dawna jestem zakochany w Edith Piaf. Są takie zjawiska w kulturze światowej, które są nieprzemijalne i jedyne w swoim rodzaju. Taka właśnie była Piaf. I będzie się jej słuchało za tysiąc lat.

 

Scenariusz sztuki powstał, kiedy w szkole muzycznej uczyłem studentów interpretacji piosenki. Prace dyplomowe zawsze były jednocześnie spektaklami, a dzięki uprzejmości dyrektora teatru Ateneum Gustawa Holoubka „po godzinach” mogliśmy to robić na prawdziwej scenie. Jeden z takich egzaminów, złożony właśnie z piosenek Edith Piaf, zobaczył kiedyś dyrektor Holoubek i powiedział: „Słuchaj, zrób to z prawdziwymi aktorkami, bo to bardzo fajny pomysł”. I tak powstało „Trzy razy Piaf” w Ateneum...

 

Ale to nie był pierwszy spektakl, który wyreżyserowałem. Przychodzi taki moment, że człowiek ma potrzebę zrobienia czegoś więcej, już na własną odpowiedzialność. Chyba właśnie ta odpowiedzialność jest najbardziej podniecająca. Jako aktor jestem odpowiedzialny za własną rolę, jako reżyser odpowiadam za wszystko. Mówi się, że reżyser jest pierwszy po Bogu. Musi znać odpowiedzi na wszystkie pytania i... zawsze jest wszystkiemu winien. Jeżeli aktor gra dobrze – to zasługa aktora; jeśli źle – to moja wina, bo najwyraźniej źle obsadziłem. Sukces podczas premiery to zasługa zespołu, klapa – moja wina.

 

 

Jestem przekonana, że 14 marca będzie sukces. I nie tylko dlatego, że w Ateneum było ponad 250, a w Teatrze im. Juliusza Osterwy w Gorzowie już prawie 200 przedstawień. No właśnie, jak się reżyseruje ten sam spektakl po raz trzeci?

 

Jakby się reżyserowało po raz pierwszy. Kocham to przedstawienie. Zresztą tak naprawdę to nigdy nie jest ten sam spektakl. Zawsze coś nowego wnoszą aktorki, które grają Piaf, ja też za każdym razem odkrywam w nim coś nowego. Nigdy nie nudzą się też piosenki Edith Piaf, a do sztuki wybrałem nie tylko te najbardziej znane, ale także takie, jak „Ostatni walc” w pierwszej części – mało znany, a tak piękny, że za każdym razem mam łzy w oczach, kiedy go słucham.

 

Wybrałem różne utwory również ze względu na ich treść, ponieważ spektakl opowiada całą historię życia Edith Piaf jedynie jej piosenkami, nie mówiąc praktycznie ani słowa. A kiedy się kończy, wiemy o niej bardzo dużo. Są oczywiście efekty akustyczne: wojna, przemówienia Hitlera czy de Gaulle'a, informacje o śmierci Marcela Cerdana (miłość Piaf, mistrz Francji i Europy w boksie, zginął w katastrofie lotniczej w 1949 r. – przyp. red.), o miłości do Theo Sarapo (właśc. Theophanis Lamboukas, piosenkarz, towarzyszył Piaf do śmierci – przyp. red.). Ale to tylko uzupełnienie wprowadzone po to, żeby oddzielić poszczególne okresy życia artystki, pomóc wcielić się trzem występującym aktorkom w postać.

 

Zatem, chociaż to już trzecia inscenizacja, bardzo się ucieszyłem, kiedy dostałem propozycję z Teatru Muzycznego w Lublinie. Powiedziałem sobie: „Niech to wszystko we mnie pożyje jeszcze trochę” – i jestem.

 

Na razie zaczynamy pracę, przystosowujemy spektakl do sceny, na której będzie premiera (do sceny Lubelskiego Parku Naukowo-Technologicznego – przyp. red.). Mamy zwłaszcza bardzo dużo pracy scenograficznej, bo część widowni będzie siedziała bezpośrednio na scenie, przy stolikach, z winem (jeżeli dostaniemy pozwolenie na alkohol). Właśnie takie zabiegi składają się na to, że to nie jest tylko koncert piosenek Edith Piaf, ale spektakl teatralny.

 

 

Czyli... część publiczności będzie oglądała część publiczności?

 

Tak, część publiczności zagra publiczność będącą w kawiarni. Początek przedstawienia to nie jest początek pierwszej piosenki. Przedstawienie zaczyna się na foyer, kiedy publiczność wchodzi, zdejmuje płaszcze i słyszy melodie z repertuaru Edith Piaf... Okazuje się, że to akordeonista, który siedzi pod drzwiami sali widowiskowej. Widz cofa się w czasie... Jesteśmy w paryskiej kawiarence, około 1930 roku, są stoliki ze stylowymi obrusami, na nich lampki z abażurkami (które odegrają ważną rolę, kiedy wybuchnie wojna). Część widzów siedzi w tej „kawiarni”, bezpośrednio na scenie, na której jest jeszcze jedna scena, gdzie występuje Edith Piaf. W przedstawieniach w Ateneum i w Gorzowie wcale nie było widowni, wszyscy siedzieli przy stolikach. Tutaj nie ma takiej możliwości, ale na tych widzów, którzy będą siedzieli na zwykłych miejscach, ta atmosfera też będzie wpływała – najpierw paryskiej kawiarenki, do której czasem wchodzi śpiewająca na ulicach Paryża młoda Edith, a potem estrady, na którą trafia, kiedy zaczyna być tą Edith Piaf, którą powoli się staje.

 

 

A co odróżnia lubelską „Piaf” od przedstawień, które Pan zrobił w Warszawie i Gorzowie?

 

Przede wszystkim tutaj spektakl będzie dużo bogatszy, o wiele bardziej „muzyczny”. Jednym z jego największych walorów będzie orkiestra na żywo. Tego jeszcze nie było, a „żywa” orkiestra to jest coś cudownego. W dodatku w tym spektaklu odgrywa ona bardzo ważną rolę. Powiedziałem już członkom orkiestry, że nie są tylko muzykami – również grają muzyków. Wraz z rozwojem kariery Piaf powiększa się też instrumentarium – od skromnego akordeonu towarzyszącego silnemu głosowi piosenkarki na ulicach Paryża aż do ogromnej orkiestry w wielkiej sali koncertowej. W poprzednich wersjach, kiedy chciałem, żeby zabrzmiała orkiestra symfoniczna, musiałem używać półplaybacku. A tutaj będzie orkiestra w pełnym składzie! Już sobie wyobrażam, jak – zwłaszcza w trzeciej części – ona „przyrżnie” do niektórych utworów! Utworów – dodajmy – fantastycznie zaaranżowanych. Trzymam się oryginalnych aranżacji, bo były bardzo efektowne. To musi działać. Nie ma siły, żeby ciarki nie chodziły po plecach.

 

 

Duże wrażenie zrobiły na mnie aktorki, które grają w przedstawieniu...

 

Tak, są wspaniałe, warto było zrobić casting. A wybór nie był łatwy. „Średnich” Piaf przyszło dość dużo i nawet miałem dylemat, którą wybrać. Wreszcie zdecydowałem się na znakomitą Patrycję Zywert-Szypkę. Ale od początku wiedziałem, że najtrudniej będzie z najmłodszą i najstarszą. Na szczęście pojawiła się Anita Kostyńska. Gdy to młodziutkie dziewczątko weszło na scenę, kiedy „otworzyła” głos, z miejsca okazało się, ze mam najmłodszą!

 

I pani Anna Świetlicka – zjawisko po prostu. Kiedy tylko ją zobaczyłem, od razu wiedziałem, że mam też najstarszą Piaf. Tylko że ona właściwie nie przyszła na casting, a jedynie posłuchać. Na szczęście dała się namówić akompaniatorce. A nie każdy może to zaśpiewać. Trzecia część spektaklu jest zainspirowana ostatnim koncertem Edith Piaf przed śmiercią. Choć wydawało się, że schorowana i zmęczona nie będzie w stanie dokończyć występu, ona jednak śpiewa i zwycięża. Pani Ania jest świetną aktorką i wiem, że wspaniale wykona najpiękniejsze piosenki: „Hymn do miłości”, „Mon Dieu” czy „Milord”, które trzeba zaśpiewać... tak, ja ja sobie to wymyśliłem. Bo jestem dość despotyczny, jeśli chodzi o kształt przedstawienia. Wiem dokładnie, jak ono ma wyglądać. Na przykład „mój” Milord to nie samotny, opuszczony mężczyzna, z którym godzi się porozmawiać jedynie prostytutka, bo jej za to zapłacił. U mnie to śmierć, która przyszła po Edith i ona tę śmierć przegania, zwycięża nad nią. Nie chcę opowiadać treści spektaklu, ale mam nadzieję, że także w odbiorze publiczności będzie to dramatyczna i bardzo wzruszająca scena.

 

Teraz ze wszystkimi aktorkami intensywnie pracujemy nad koncepcją spektaklu i nad piosenkami. Chodzi między innymi o to, żeby, nie naśladując Piaf (bo wtedy byłaby to jakaś parodia, a tego chcę uniknąć), z trzech zupełnie różnych artystek „stworzyć” jedną postać. Żeby publiczność widziała i słyszała, że cały czas jest to jedna i ta sama Edith Piaf...

 

 

... z tym jej charakterystycznym „rrr” na przykład?

 

Tak, Piaf bardzo lubiła potęgować emocje używając, a czasami nawet nadużywając spółgłoski „r”. Siadała na tym „errr” i to bardzo podbijało energię piosenki. Miała też pewne charakterystyczne gesty. Na przykład występowała w „małej czarnej” sukience z dwiema kieszeniami z przodu, do których lubiła wkładać ręce. Podkreślała także emocje gestem – to był taki charakterystyczny ruch rozczapierzonej ręki nad głową. Wszystkie aktorki będą używać tych elementów. Będą jeszcze inne, ale zostawmy jakieś niespodzianki na premierę.

 

 

W takim razie będziemy na nią niecierpliwie czekać. I na kolejne Pana wizyty w Lublinie.

 

Ach, kocham Lublin i bardzo się cieszę także z tego, że mam teraz okazję częściej tu bywać. I coraz lepiej poznawać lubelskie Stare Miasto, w którym jestem zakochany od lat. Jak zdążyłem się zorientować, nie ja jeden. Wydaje się, że wszyscy lublinianie kochają swoją Starówkę.

 

 

Dziękuję za rozmowę.

 

rozmawiała Joanna Gierak
zdjęcia: Dawid Jacewski

 

Artur Barciś – aktor teatralny, filmowy, telewizyjny i dubbingowy, także reżyser. Absolwent nieistniejącego już Liceum Ogólnokształcącego w Rudnikach oraz PWSFTviT w Łodzi z roku 1979. Aktor Teatru Na Targówku(1979–1981), Teatru Narodowego (1982–1984), Teatru Ateneum (od 1984).

Grał w filmach takich reżyserów jak Krzysztof Kieślowski, Andrzej Wajda, Jerzy Hoffman, Krzysztof Zanussi, Agnieszka Holland, Andrzej Barański, Jerzy Skolimowski, Juliusz Machulski, czy Kazimierz Kutz, często role drugoplanowe, lecz wyraziste i dające się zapamiętać. Nie stroni też od telewizji – w latach 70. występował w programie „Okienko Pankracego” przeznaczonym dla młodych widzów, można go również oglądać w serialach telewizyjnych. Wielką sympatię widzów przyniosły mu role Stanisława Norka w nadawanych w Polsacie „Miodowych latach” (później „Całkiem nowych latach miodowych”) oraz obrotnego Arkadiusza Czrepacha w „Ranczu” TVP.

 

 

TRZY RAZY PIAF

 

Reżyseria i inscenizacja: Artur Barciś, kierownictwo muzyczne: Piotr Wijatkowski, asystent kostiumograf: Magdalena Kolary, asystent scenograf: Dariusz Jabłoński, Cezary Kowalski

 

10 czerwca godz. 18:00 i 11 czerwca godz. 18:00
Scena Teatru Muzycznego w Lublinie, ul. Marii Curie-Skłodowskiej 5

Czas Trwania spektaklu: ok. 2 godzin

 

Bilety: 40-75 zł

 

Kontakt w sprawie biletów:
Dział sprzedaży i promocji tel. 81 532 25 21 , tel./fax. 81 534 20 25
Kasa biletowa : 81/ 532 96 65; kom. 502 662 956
e-mail: [email protected]; www.teatrmuzyczny.eu



Podziel się
Oceń

Komentarze