piątek, 19 kwietnia 2024 11:00
Reklama

Jak legalnie dopisać coś na karcie wyborczej

Rozmowa z dr Katarzyną Kuć-Czajkowską z Zakładu Samorządów i Polityki Lokalnej Wydziału Politologii UMCS
Jak legalnie dopisać coś na karcie wyborczej

Autor: pixabay.com

Nadchodzące wybory samorządowe będą dużym eksperymentem – twierdzi politolog dr Katarzyna Kuć-Czajkowska. Jakie mogą być efekty zmian wprowadzonych w tym roku przez Sejm i jak wpłyną one na frekwencję przy urnach?

 

W samorządach chyba najżywiej komentowano wprowadzenie dwukadencyjności wójtów, burmistrzów i prezydentów. To dobra zmiana?

Na ostateczną ocenę jest za wcześnie, bo wszystkie efekty tej zmiany poznamy dopiero po upływie dwu najbliższych kadencji, a więc za dziesięć lat (jednocześnie bowiem wydłużono kadencje organów władzy samorządowej z czterech do pięciu lat). Myślę, że można zgodzić się z jej zwolennikami, którzy mówią o rozbiciu funkcjonujących w niektórych samorządach klik i układów. Innym pozytywnym aspektem może być poszerzenie kręgu osób zainteresowanych kandydowaniem. Nierzadko perspektywa rywalizacji z wygrywającym od wielu lat wybory wójtem lub burmistrzem zniechęca do kandydowania osoby, które mogą mieć lepszy pomysł na zarządzanie gminą. Są również głosy, że w drugiej kadencji lokalny lider, wolny od presji sondaży przedwyborczych, pozwoli sobie na podejmowanie ważnych dla gminy, ale mniej popularnych decyzji.

Z kolei przeciwnicy tego rozwiązania obawiają się, że spędzi on ją raczej na poszukiwaniu nowej pracy lub po prostu bezczynnie. Argumentują też, że nawet dziesięć lat to zbyt mało, żeby przygotować i zrealizować ważne, duże inwestycje. Tymczasem nowe osoby, często bez doświadczenia w pełnieniu funkcji organu wykonawczego, pierwsze miesiące, a nawet lata urzędowania poświęcą na naukę – i będzie to czas stracony dla gminy. Podkreślają także, że decyzja powinna należeć do mieszkańców, którzy widzą, co dzieje się w ich gminach i sami potrafią ocenić działania włodarzy. I rzeczywiście, już w 2014 r. w całym kraju nastąpiła bardzo duża wymiana osób na stanowiskach wójtów, burmistrzów i prezydentów. Chyba najgłośniejszy był przypadek prezydenta Poznania Ryszarda Grobelnego, który nie uzyskał reelekcji, choć rządził w mieście od 1998 r., ale na Lubelszczyźnie takich przykładów także nie brakowało.

Teoretycznie jednak druga kadencja wcale nie musi być ostatnią, bo ustawa mówi, że wójtem nie może zostać osoba, „która została uprzednio dwukrotnie wybrana na wójta w tej gminie”. Nie zabrania natomiast kandydowania w innej. Dziś coraz częściej zdarza się, że kandydaci startują w innych gminach niż te, w których na co dzień mieszkają. Z tej możliwości mogliby skorzystać też samorządowcy kończący drugą kadencję. Takie przypadki zresztą są już znane – np. obecny burmistrz Lubartowa w poprzedniej kadencji był wójtem gminy Lubartów.

 

A jakie skutki będzie miało zlikwidowanie jednomandatowych okręgów wyborczych w ośrodkach większych niż gminy liczące do 20 tys. mieszkańców?

To zapewne zawiedzie tych wyborców, którzy JOW-y cenią za ich przejrzystość i bezpośredni charakter (głosy oddawane są na konkretne osoby, które później łatwiej rozliczyć ze składanych obietnic). W tym systemie większe szanse mają silni, popularni w lokalnej społeczności liderzy, tym samym mniej zależni od wytycznych centrali partyjnych. Zmniejsza to upolitycznienie organów samorządu i pozwala na wprowadzenie nowych osób. Im mniejsza gmina, tym mniejsze znaczenie ma przynależność kandydatów do partii politycznych. Widać to przede wszystkim w wyborach na wójtów, którzy bardzo często startują z poparciem lokalnych lub wręcz własnych komitetów wyborczych. Podobnie jest z radnymi. Prowadząc badania do wydanej w ubiegłym roku publikacji (M. Sidor, K.A. Kuć-Czajkowska, J. Wasil „Koabitacja na poziomie gminnym w Polsce” – red.), w kilku gminach województwa warmińsko-mazurskiego spotkałyśmy się np. z radnymi, którzy wygrali wybory dzięki poparciu komitetów strażackich. Nie mieliby tej szansy w systemie proporcjonalnym, promującym duże ugrupowania, gdzie komitet musi przekroczyć pięcioprocentowy próg wyborczy.

Są też mniej pozytywne aspekty JOW-ów. Zdumiewająco często wybrani w ten sposób radni są przekonani, że mają obowiązek reprezentować jedynie swoje okręgi wyborcze. Wynika to nie tylko z nieznajomości prawa, ale także z chęci przypodobania się wyborcom. Istnienie JOW-ów zwiększa konkurencję między radnymi. W ciekawy sposób przekłada się to też na badane przez nas formy koabitacji, czyli sytuacje, gdy wójt, burmistrz albo prezydent jest z innej opcji niż większość w radzie. Z jednej strony istnieje bowiem pokusa, żeby zaprezentować się wyborcom jako osoba wyrazista i bezkompromisowa; z drugiej – praktyka, zwłaszcza w mniejszych gminach, pokazuje, że radni i włodarze najczęściej wybierają drogę współpracy dla dobra całej gminy, nawet jeśli jest ona trudna z powodu różnic politycznych czy personalnych. Jestem ciekawa, jaki wpływ na te relacje będzie miał wprowadzony obowiązek transmisji sesji rad i sejmików, których nagrania każdy mieszkaniec będzie mógł obejrzeć na stronach internetowych JST...

 

Internet na dobre zadomowił się nie tylko w naszych domach i gminach, ale również w polityce. Co jeszcze zmieniło się w samorządowych kampaniach wyborczych?

Przede wszystkim nowe kanały przekazu zmieniły formę. Programy polityczne zastąpiły hasła, przy czym ważna jest nawet nie tyle ich treść, ile wrażenie, forma przekazu. Współczesny odbiorca nastawiony jest na „infotainment” – szybkie, kilkusekundowe, emocjonalne przekazy albo wręcz obrazki. Nasila się też brutalizacja kampanii. Z tym zjawiskiem mieliśmy do czynienia już podczas wyborów w 2014 r. w mediach społecznościowych, ale też w tradycyjnej formie ulotek szkalujących kandydatów i rozrzucanych np. tuż przed ogłoszeniem ciszy wyborczej, co uniemożliwiało odniesienie się do zawartych w nich, często nieprawdziwych zarzutów. Nota bene dziwi mnie, że nie przeprowadzono reformy znoszącej ciszę wyborczą, która w czasach internetu i mediów społecznościowych od dawna jest fikcją.

Zdecydowanie negatywnie oceniam takie stosunkowo nowe praktyki, jak płacenie za głosy (czasem w zawoalowanej formie fundowania posiłku wyborcom lub dowożenia ich do punktu głosowania), dopisywanie wyborców do spisów między pierwszą a drugą turą wyborów, czy – co obserwowaliśmy w tym roku – rozpoczynanie kampanii przed ogłoszeniem daty wyborów. Tu przepisy ewidentnie okazały się nieskuteczne. Coraz częściej zdarzają się też kandydaci – „spadochroniarze”, którzy kandydują w gminach, w których stale nie mieszkają. Widać też, zwłaszcza w dużych miastach, odchodzenie od tematów samorządowych na rzecz „wielkiej polityki".

 

Jak zmiany w prawie samorządowym przełożą się na tegoroczne wybory?

Dla wyborców nie będą szczególnie odczuwalne. Oprócz zniesienia JOW-ów w większych gminach, ograniczono możliwość głosowania korespondencyjnego wyłącznie do osób niepełnosprawnych, zmieni się też urna (będzie przezroczysta, więc trzeba będzie dokładnie złożyć kartę wyborczą, żeby zapewnić tajność głosowania) i definicja znaku „X” stawianego w wybranej kratce (dwie przecinające się linie). Natomiast pod warunkiem prawidłowego oddania głosu na swojego kandydata dopisanie komentarzy przy nazwiskach kontrkandydatów nie wpłynie na ważność głosu.

Wiele zmienia się w sposobie organizacji wyborów. Mamy urzędników wyborczych, jedną komisję odpowiedzialną dotąd za przeprowadzenie głosowania i policzenie głosów zastąpią dwie, które podzielą między siebie te obowiązki. Mężowie zaufania, tak jak dotychczas obecni w trakcie głosowania i zliczania głosów, zyskali nowe prawo – mogą przy użyciu własnego sprzętu rejestrować to, co dzieje się w lokalu wyborczym i przebieg prac komisji. Novum jest też obecność obserwatorów społecznych, czyli przedstawicieli organizacji działających na rzecz demokracji, praw obywatelskich i rozwoju społeczeństwa obywatelskiego. Mają oni takie same prawa jak mężowie zaufania, z jednym wyjątkiem: nie mogą wnosić uwag do protokołu. Nowe procedury, większa liczba osób zaangażowanych w organizację głosowania... z pewnością tegoroczne wybory będą dużym eksperymentem, któremu będziemy się przyglądać.

 

Czy ten eksperyment zainteresuje też większą rzeszę wyborców?

To będzie zależało przede wszystkim od samych wyborców – tego, czy są zainteresowani tym, co dzieje się w ich mieście czy gminie. W tej kwestii wiele do zrobienia mają także kandydaci, którzy startują w wyborach, ale również ja i pani. I mogę się pochwalić, że ja już zrobiłam sporo. Powiedziałam swoim studentom, że na karcie do głosowania mogą napisać dowolny komentarz przy kandydatach, a nawet dopisać tam siebie. Byle tylko w odpowiedniej, wybranej przez siebie kratce postawili dwie przecinające się linie.

 

Przyłączamy się do tej akcji, bo właśnie poinformowaliśmy naszych Czytelników, że mogą zrobić to samo. Dziękuję za rozmowę.

 

Joanna Gierak


Podziel się
Oceń

Komentarze