czwartek, 28 marca 2024 21:17
Reklama

Na kawie z Królową Nocy

W Teatrze Muzycznym trwają próby do opery „Czarodziejski flet” W. A. Mozarta w reżyserii Marii Sartovej. A w „Panoramie” rozmowa z Królową Nocy, czyli sopranistką Martą Książek oraz dyrygentem Marcinem Sompolińskim.
Na kawie z Królową Nocy

Autor: archiwum Marty Książek

„Czarodziejski flet” to chyba najsłynniejsza opera Mozarta, bardzo ważna w jego twórczości i w historii muzyki. To genialne story – pod pozorem pisanej lekką kreską bajki kryje się opowieść o ludziach, namiętnościach i wartościach, a więc o tym, co w życiu jest najważniejsze. Jest tam wszystko: miłość, zazdrość i... prawie morderstwo, nie ma tylko trupa – mówi dyrygent Marcin Sompoliński, sprawujący kierownictwo muzyczne nad nowym spektaklem, przygotowywanym właśnie przez Teatr Muzyczny w Lublinie. Premiera już 14 października.

Ostatnią operę W. A. Mozarta zobaczymy w pełnej, nieskróconej wersji, a w spektaklu obok lubelskich artystów weźmie udział wielu gości. Również reżyser Maria Sartova od kilkunastu lat realizuje spektakle operowe i operetkowe w Polsce i we Francji, a Marcin Sompoliński dyryguje w kraju i za granicą (od 2008 r. jest stałym dyrygentem niemieckiej orkiestry Concerto Brandenburg grającej na instrumentach historycznych), wykłada na Akademii Muzycznej im. i. J. Paderewskiego w Poznaniu i prowadzi słynne nie tylko w Polsce koncerty edukacyjne „Speaking Concerts”.

Redakcji „Panoramy” udało się porozmawiać z maestro Sompolińskim i odtwarzającą rolę Królowej Nocy młodziutką i niezwykle utalentowaną sopranistką Martą Książek. Wkrótce dyrygent – jak to dyrygent – przejął pałeczkę, a nam zostało tylko słuchanie i notowanie...

 

Mozart higieniczny

MARCIN SOMPOLIŃSKI: „Czarodziejski flet” to znakomity „strzał” Teatru Muzycznego. Piękna muzyka Mozarta i intrygująca fabuła z pewnością przyciągnie widzów, zwłaszcza że opera, choć miała premierę ponad dwa wieki temu, wciąż bawi i zachwyca. To także niemałe wyzwanie dla artystów. Muzyka Mozarta przed każdym zespołem stawia najwyższe wymagania, bo nie dopuszcza żadnych oszustw. Zawodowi śpiewacy, kiedy nie są w najwyższej formie, wiedzą, jak zaśpiewać, żeby ukryć niedyspozycję. Podobnie jest z orkiestrą. Niestety, u Mozarta tak się nie da. W tej muzyce słychać każde odstępstwo i niedociągnięcie. Z drugiej strony, pewien śpiewak powiedział mi kiedyś, że śpiewanie Mozarta jest higieniczne. To trudna muzyka, wymagająca wielkich umiejętności i koncentracji, ale też ożywcza dla wykonawców, bo natychmiast weryfikuje wszelkie błędy. Śpiewacy mówią: jeśli zaśpiewam dobrze Mozarta, to zaśpiewam dobrze i inne rzeczy. Prawda, Pani Marto?

MARTA KSIĄŻEK: To prawda. Partia Królowej Nocy jest marzeniem każdej sopranistki, nie tylko koloraturowej, i ja też od pierwszych lat nauki chciałam ją zaśpiewać. Oczywiście wtedy byłoby to „zabójstwem” dla tak młodego głosu, ale po kilku latach na akademii muzycznej profesor Anna Jeremus-Lewandowska pozwoliła mi się z tym zmierzyć. I zaczęła się żmudna praca... Tak zwane dźwięki flażoletowe (w odniesieniu do głosu ludzkiego: bardzo wysokie dźwięki – red.) mam dane „z natury”, ale dzięki pracy z panią profesor stawały się one pełniejsze i pewniejsze. Bo opracowywanie takiej partii to swoista „dłubanina” nad partyturą, zmaganie się z dźwiękami, ale w przypadku Mozarta jest to o tyle przyjemne, że on rzeczywiście pisał bardzo higienicznie – nie da się jego utworów zaśpiewać źle.

MS: Warto też wspomnieć, że nasz „Czarodziejski flet” będzie wykonany w sposób „historycznie poinformowany”, co oznacza, że, po pierwsze, respektujemy dosłownie wszelkie oznaczenia zawarte przez kompozytora i czytamy je w sposób charakterystyczny dla tamtej epoki, a pod drugie – staramy się w taki sposób używać instrumentów, żeby to było najbliższe temu, jak tę muzykę wykonywano w czasach Mozarta. Inaczej mówiąc: to, co słyszymy, zabrzmi przepięknie i całkiem inaczej niż jesteśmy przyzwyczajeni współcześnie. Po próbach z orkiestrą pragnę wyrazić najwyższe uznanie dla kolegów muzyków, którzy z otwartością „weszli” w ten piękny świat, co nie w przypadku każdego zespołu jest takie oczywiste.

 

Reżyserzy i barbarzyńcy

MS: Swoją drogą, to ciekawe: jak współczesny słuchacz odbierze ten spektakl? Można powiedzieć, że to ramotka, ale libretto jest na tyle uniwersalne, że przemawia także dziś. Tymczasem niektórzy reżyserii wprowadzają różne, czasami egzotyczne unowocześnienia. Przyznam, że poza kilkoma wyjątkami nie cierpię tego. Oczywiście w czasach Mozarta proces przygotowania spektaklu operowego wyglądał zupełnie inaczej. Był dużo krótszy niż dziś, a poszczególne emocje czy stany wyrażało się za pomocą pewnych schematów scenicznych. Można powiedzieć, że reżyseria wtedy nie istniała, był tylko pewien zbiór „tricków”, które się powtarzało, a widzowie byli przyzwyczajeni do tej konwencji. Dzisiaj inaczej to postrzegamy i reżyser ma znacznie większe pole do popisu, ale nadmierna ingerencja w materię dzieła jest dla mnie po prostu barbarzyństwem.

My, muzycy, jesteśmy w pewnym gorsecie, którym są nuty. To w nich zapisana jest muzyka, wysokość dźwięków, tempo, artykulacja, dynamika, głośność... Ten gorset nas dyscyplinuje, ale – paradoksalnie – w niczym nie krępuje naszej kreatywności. Jeżeli reżyser uzna, że w spektaklu należy szczególnie zaakcentować jakiś ważny element, to my możemy go muzycznie potęgować, ale... poprawiać Mozarta? Jego muzyka jest natchniona, jakby pochodziła z niebios. To naprawdę tak wyglądało – Mozart wszystko miał w głowie, a nuty przelewał na papier z szybkością drukarki laserowej. I teraz my mamy go poprawiać? Jakim prawem!?

Na czym zatem polega reżyseria operowa? Powiedziałbym: na tym, że potrafię dostrzec, o czym mówią dźwięki. Oglądając spektakl muszę mieć poczucie, że jest on zrealizowany prawdziwie i z pełnym szacunkiem dla dzieła. 99 procent dzieła operowego zapisane jest w nutach (tylko trzeba potrafić je odczytać). Kreacja to jeden procent i dla utalentowanego, „muzykalnego” reżysera to bardzo dużo.

MK: Jestem otwarta na „unowocześnienia” i bardzo lubię wyzwania. Na trzecim roku studiów licencjackich w Teatrze Wielkim w Poznaniu miałam okazję śpiewać rolę ognia w bardzo współczesnej operze „Dziecko i czary” Maurice'a Ravela. Ostatni, najwyższy dźwięk śpiewałam wtedy wynoszona przez tancerzy na rękach. Było to dla mnie cudowne! Czułam się... wyzwolona. Oczywiście mogłam się nie zgodzić, powiedzieć, że to mi nie pasuje, że nie dam rady, ale takie wyzwania uruchamiają we mnie coś szczególnego. Sprawiają, że postać staje mi się bliższa, bardziej realna. Mam nadzieję, że reżyser Maria Sartova też da mi jakieś ekscytujące zadanie aktorskie, bo uwielbiam grać, a Królowa Nocy to dla mnie wymarzona rola. Nie przepadam za rolami płaczliwymi, delikatnymi...

MS: ... dobrymi?

MK: Tak, właśnie. Wolę być dynamiczna, nawet agresywna i wydaje mi się, że jeśli Maria Sartova zaproponuje mi coś nowoczesnego – kostium albo sposób gry – będzie to dla mnie wyzwanie i sprostam mu, na pewno. Na takie uwspółcześnienia jestem otwarta.

 

Królowa Nocy i inni

MS: Postawienie na młodych ludzi i zaproszenie takich osób, jak Marta Książek czy nasza Pamina, czyli Monika Buczkowska, jest kolejnym dobrym „strzałem” dyrekcji Teatru Muzycznego. Obie panie mają wszystko, co trzeba: głos, muzykalność, inteligencję, urodę... Jestem przekonany, że jeszcze nie raz o nich usłyszymy. Także to, że do wykonania niektórych partii (Królowej Nocy, Papagena czy Paminy) zaproszono artystów z innych części kraju było dobrą decyzją. Lubelski zespół jest znakomity, ale na ogół wykonuje nieco inny repertuar i nie wszyscy dysponują odpowiednimi predyspozycjami, a przecież nie można pozwalać sobie na zbyt daleko idące kompromisy artystyczne. Myślę, że tu znaleziono właściwy balans.

Bohaterowie „Czarodziejskiego fletu”, jak w dobrym filmie, dzielą się na postaci ze świata jasności i ciemności. Po jasnej stronie mamy m.in. dwójkę głównych bohaterów Paminę i Tamina, a z nami siedzi przedstawicielka mocy ciemności i czarny charakter – Królowa Nocy. I co ciekawe, Mozart temu czarnemu charakterowi powierza jedne z najbardziej wirtuozowskich arii, jakie kiedykolwiek napisał w swojej karierze. Dlatego tak trudno znaleźć wykonawczynie tej roli. Niektóre śpiewaczki nigdy tego nie zaśpiewają, bo poza znakomitą techniką trzeba mieć pewne predyspozycje wprost od Pana Boga. Nie sztuka posiadać tylko te najwyższe dźwięki, ale trzeba potem zaśpiewać „niżej” i to jest chyba nawet trudniejsze. I właśnie dlatego jest tu pani Marta...

MK: Możliwość zaprezentowania się w Teatrze Muzycznym w Lublinie jest dla mnie ogromnym przeżyciem. Podziwiam też miasto. Lublin jest przepiękny! Byłyśmy już z „Paminą” na kawie na Starym Mieście i bardzo nam się podobało.

Myślę, że dla każdego sopranu koloraturowego rola Królowej Nocy jest największym wyzwaniem i każda śpiewaczka chciałaby w niej wystąpić na deskach największych teatrów świata. Rzeczywiście jest to bardzo wymagająca partia, zwłaszcza pod względem wokalnym, bo trzeba operować nie tylko dźwiękami z najwyższej skali, ale także mieć „osadzoną średnicę”. To bywa niemałym wyzwaniem, ale mam nadzieję, że mu sprostam. Jesteśmy po pierwszych próbach, praktycznie wszyscy już mieliśmy zajęcia z dyrygentem. Jestem pełna nadziei... i podziwu dla Maestro.

Należy jednak zaznaczyć, że wbrew pozorom to nie Królowa Nocy, ale Tamino, Pamina i Papageno są głównymi postaciami spektaklu. Jako Królowa Nocy mam do zaśpiewania tylko dwie arie i kwintet, więc na scenie pojawiam się zaledwie trzy razy i... tylko ten mój czar ciągnie się za pozostałymi bohaterami.

 

notowała Joanna Gierak
zdjęcia: archiwum artystów; fotografie M. Sompolińskiego: Piotr Łysakowski / Fabryka Sztuki


Marcin Sompoliński: muzyka Mozarta jest natchniona, a my zagramy ją tak, jak zrobiłby to sam kompozytor; fot.: Piotr Łysakowski / Fabryka Sztuki

Marta Książek: na scenie lubię być dynamiczna, nawet agresywna

Królowa Nocy (Marta Książek) w wersji łagodnej

Marcin Sompoliński; fot.: Piotr Łysakowski / Fabryka Sztuki


Podziel się
Oceń

Komentarze